Ten dzień będziemy pamiętać do końca życia. To najważniejszy dzień w Rosji, bo przełomowy w naszych kontaktach z Rosjanami. Z każdym dniem lubiliśmy ich bardziej, ale mieliśmy dystans i w żadne relacje nie wchodziliśmy na dłużej i do końca. Głównie dlatego, że cały czas się przemieszczaliśmy, a jak nocowaliśmy to głównie na dziko, gdzie nie było ludzi. W Listwiance wszystko się zmieniło. Tu było mnóstwo ludzi, w końcu to najsławniejsza miejscowość nad samym Bajkałem. Choć tu Bajkał wygląda najmniej korzystnie. A sama miejscowość jest co najmniej specyficzna pod względem swojego uroku…

Przyjechaliśmy z Irkucka w nocy, trochę się zeszło z wymianą rozrządu. Nie wiedziałam, że to tak na prawdę tylko godzina drogi. Nie mogliśmy znaleźć miejsca nad samym Bajkałem, było strasznie krzywo i ciasno. Dużo samochodów, a nad nami główna ulica Listwianki. Mimo, że miejsce było widokowe, bo na skarpie przy samym jeziorze, to coś nam mówiło, żeby jechać na płatny parking w głębi miejscowości. Okazało się, że miejsce jest dwa razy droższe niż informacja w Internecie. Czyli nie 150 rubli tylko 300, z każdym sezonem widać ceny się podwajają i to nie tylko parkingu. W końcu Listwianka to najsławniejszy kurort nad Bajkałem i tak sobie myślę, że głównie dlatego, że jest najbliżej z Irkucka. Innego powodu nie widzę. To najbrzydsza miejscowość jaką widzieliśmy w Rosji. Nazwa wsi pochodzi od modrzewia  (ros. listwienica) pospolitego drzewa Syberii. Niegdyś była to osada o drewnianej zabudowie właśnie z modrzewiowych bali, malowniczo położona, dziś niegustowne pałacyki z beznadziejnymi wieżyczkami górują nad nielicznymi starymi domkami.

Poza tym, na parkingu było równo do spania w kamperze, było dużo ciszej i stała tylko jedna ciężarówka. Właściciel parkingu zabrał od Daniela 1000 rubli i długo nie wracał z resztą. Po długim czasie wrócił i przedstawił się, miał na imię Giena. Ale dalej nie oddał reszty, tłumaczył coś po rosyjsku. My jeszcze nie do końca obyci z nowym dla nas językiem, nie do końca zrozumieliśmy, czemu nie oddaje pieniędzy. Wyciągnęliśmy naszego tłumacza Vasco i tłumaczymy. Okazuje się, że nie miał wydać i musiał iść daleko, żeby rozmienić ale póki co, zaprosił nas nad Bajkał do specjalnych wiat, gdzie były stoły i ławki, jakieś zabytkowe auto i kamień z wyrytą nazwą Bajkału. Była noc, dosyć wietrznie i zimno. Nic nie było widać, więc wróciliśmy do kampera i poszliśmy spać.

Rano obudził nas Giena by oddać nam resztę i zapytał nas czy wszystko „Haraszo”. To najczęściej używane przez niego słowo, za każdym razem zakończone dziwacznym chichotem 😀 Od tej pory, Daniel często zadaje mi to pytanie i naśladuje chichot Gieny. Wykorzystujemy okazję, że przyszedł i pytamy go, gdzie tu można w Listwiance kupić prawdziwego omula. Chcemy w końcu spróbować najlepszej i najsławniejszej ryby, która żyje tylko tu…

Nagle z  jedynej ciężarówki na parkingu wyszedł kierowca, który nocował obok nas i zaczął na nas krzyczeć.

Zapewne podsłuchiwał naszą rozmowę z Gieną, paląc papierosa przez otwartą szybę. Zdał sobie sprawę, ze jesteśmy „innostrańcami” i do tego z Polski i wykrzyczał: „Dlaczego niszczycie pamiętniki rosyjskie? !!!”  Powiedzieliśmy mu, że jesteśmy podróżnikami i my nic nie niszczymy. Albo za słaby jeszcze nasz rosyjski, albo to go nie przekonało. Dalej krzyczał. W końcu Giena wziął go na bok, coś mu powiedział po rosyjsku, czego nie zrozumieliśmy albo z emocji nie dosłyszeliśmy, ciężko stwierdzić. A kierowca klnąc pod nosem, odpuścił i poszedł siedzieć dalej do swojej ciężarówki.

Następnie Giena zaprosił nas do swojej cieciówki, czyli do dużego, niejeżdżącego już autobusu, a nawet a’la kampera, oklejonego imitacją drewna, zaparkowanego na końcu parkingu na plaży Bajkału. Okazało się, że zbudował w nim drewnianą banię z wielkim piecem. Wnętrze robi wrażenie. Giena zaprezentował nam jak korzystać z prawdziwej rosyjskiej bani. Po czym zaproponował nam tak po prostu wódkę. Chcieliśmy zobaczyć Listwiankę na trzeźwo, poza tym jakoś tak nie mamy w zwyczaju pić alkoholu przed obiadem, tym bardziej śniadaniem. Wróciliśmy do kampera, żeby zebrać się do zwiedzania okolicy. Giena poszedł do jednej z wiat gdzie raczył się wódką z chłopakiem, który pilnował parkingu.  Ten chłopak po jakimś czasie przyszedł do nas i oświecił nas, co znaczy „KamperManiak” po rosyjsku…

Najpierw się śmialiśmy, a potem zaczęliśmy rozumieć te zdziwienia Rosjan i ich podśmiechujki. Film z tłumaczeniem klik! Pogoda była słoneczna, w końcu wiatr przestał wiać, więc chcieliśmy zobaczyć Listwiankę. Kiedy zebraliśmy obóz i już mieliśmy odjeżdżać,  przybiegł do nas Giena. Dał nam cieplutki plov. Czyli danie, często spotykane w tych stronach, składające się z ryżu, marchewki i mięsa. Mówił, że to gratis dla nas i najpierw sam spróbował. Zapewne, żeby pokazać nam, że nie chce nas otruć 😉 poprzedniego dnia jedliśmy plov w Irkucku, w jakimś barze na ulicy, bo dużo słyszeliśmy, o tym daniu, a nigdy nie jedliśmy. Ten smakował o wiele lepiej, miał inne mięso i był o niebo lepiej doprawiony. Giena wytłumaczył nam, że to mięso wołowe, oczywiście naśladując krowę… Wczoraj najprawdopodobniej jedliśmy plov z koniny, bo mięso nie było smaczne i niepodobne ani do baraniny ani do wieprzowiny. Poza tym miał mało mięsa i jego kawałki były malutkie. Albo z psa… ponoć tu też się to często zdarza. Gieny plov miał duże kawałki mięsa. Był pyszny.

Po irkuckim plovie, już byśmy drugi raz go nie jedli, jednak Giena przekonał nas do tego dania. Jak już mowa o jedzeniu, przypomniał sobie o naszym pytaniu o omula i zaprowadził nas do swoich znajomych, po drugiej stronie ulicy. Były do wyboru surowe lub wędzone, bardziej lub mniej. Na zimno i na ciepło. Po zjedzeniu plova byliśmy najedzeni ale nie mogliśmy wytrzymać i spróbowaliśmy omula od razu. Rzeczywiście był fantastyczny… Miał delikatne mięso jak pstrąg, w smaku jednak był wyrazisty jak łosoś.  Był tak pyszny, że można go było jeść i jeść.

Omul jest jedyną słodkowodną rybą z rodziny łososiowatych.

Przede wszystkim to endemit, który żyje tylko w Bajkale. Pogłoski mówią, że omul już wyginął, a to co jest sprzedawane, jest rybą bardzo do niego podobną. Nie mamy czasu rozstrzygać co jedliśmy, bo i tak była to najlepsza wędzona ryba w naszym w życiu. Jedziemy na koniec ulicy i idziemy podziwiać wybrzeże. Oczywiście tam, znowu jest płatny parking. Negocjujemy, że idziemy tylko coś zobaczyć i zaraz wracamy. Blisko zejścia mieści się obserwatorium astronomiczne, w którym znajduje się największy w Rosji teleskop do obserwacji słońca. Tą atrakcję odpuszczamy. Parkingowy też odpuścił, bo ceny miał tylko za dobę.

Po obejrzeniu plaży udaliśmy się do Muzeum Bajkalskiego, jedynego muzeum na świecie, którego ekspozycja poświęcona jest historii badań jeziora oraz jego florze i faunie. W muzeum działa “żywa wystawa,” w akwariach można zobaczyć niektórych przedstawicieli bajkalskiej fauny m.in. omula, sieja, jesiotra i dwie nerpy. Nerpy cudowne, najpiękniejsze foki na świecie, słodziaki, które z nudów życia w niewoli bawią się ze zwiedzającymi…

Słabe są takie miejsca i na ogół unikamy miejsc, gdzie więzione są dzikie zwierzęta, ale prawdę mówiąc, nie sądziliśmy, że w muzeum będą żywe eksponaty. Jest taki stereotyp, że zoo i muzea są ok, bo się ratuje zwierzęta. Bullshit! Są łapane i więzione, żeby można było na nich zarabiać i zobaczyć je na żywo. Jeśli ktoś ratuje zwierzęta to je leczy jak są chore, a potem wypuszcza na wolność. Jeśli grozi im wyginięcie, tworzy rezerwaty, gdzie żyją na wolności pod specjalną ochroną. Ale nigdy nikt nie wmówi mi, że zoo czy muzeum pomaga zwierzętom odbierając im wolność! Serio ktoś wierzy w takie bajki?
W muzeum można obserwować pod mikroskopem najmniejsze organizmy jeziora, a także wirtualnie “zanurkować” na dno Bajkału, co dla nas było najlepszą frajdą. Bez robienia komukolwiek krzywdy, można było zobaczyć jak wygląda Bajkał w środku. Poza tym nieporozumieniem ze zwierzętami, muzeum do skarbnica wiedzy i historii o tym niesamowitym jeziorze i warto je odwiedzić, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze: vlog z muzeum (klik!)

W Listwiance znajduje się także prywatny barak, nazywany nerparium…

Jest to miejsce, w którym także można zobaczyć dwie nerpy. Niestety jest to mały, brudny basen, w którym biedne foczki tańczą lambadę i są wytresowane w innych sztuczkach dla durnych turystów pozbawionych empatii i logicznego myślenia, którzy uwielbiają oglądać zwierzęta w klatkach w zoo i bawią ich akwaria i delfinaria…. Mało tego, w ten sposób uczą swoje dzieci jak wyglądają zwierzątka. Czyli od małolata schemat jest powielany, miejsce zwierząt jest w klatkach i służą one temu by żyć niewoli, ku uciesze swawoli. We wsi jest też gość prowadzący hotel, który trzyma niedźwiedzia w klatce. Złapał go i pobiera opaty za oglądanie jego męczarni. Ma to stanowić dodatkową atrakcję dla gości jego hotelu.

Jeśli nie bawią Was męczarnie zwierząt, a chcecie zobaczyć w Listwiance coś ciekawego oprócz Muzeum, to po pierwsze polecam '”Retro Park” przy ulicy Kulikowej 62, który prowadzi lokalna rodzina artystów, kolekcjonująca od lat zabytkowe auta, motocykle, a także rzeczy codziennego użytku. Poza tym tworzą oni sztukę tzw. „coś z niczego”, a ich prace można znaleźć spacerując promenadą Listwianki wzdłuż Bajkału.

Po drugie warto znaleźć tzw. „Kamień Szaman” czyli miejsce symbolizujące początek Angary, czyli jedynej rzeki, który wypływa z Bajkału. To miejsce wyjątkowe, bo jedyne, gdzie jezioro nie zamarza w zimie. Ze względu na podnoszenie się wody w Bajkale, kamień ledwie wygląda spod wody, ale wiąże się z nim bajkalska legenda. Bajkał chciał wydać swoją piękną córkę za żonę, Angarę za wojaka o imieniu Irkut ( rzeka – dopływ Angary). Angara zakochała się jednak w Jeniseju ( nazwa jednej z największych rzek świata) i  z nim uciekła. Ojciec Angary ze złości rzucił za nią ogromną skałę, czyli właśnie Szaman-Kamień. Tym sposobem, w miejscu, w którym wypływa Angara z Bajkału, powstało piękne zimowisko dla ptaków wodnych. To miejsce najlepiej wygląda ze wzgórza o nazwie Kamień Czerskiego, na który można wjechać kolejką linową. 

Po trzecie warto w Listwiance wybrać się na rejs statkiem. Co też my uczyniliśmy. Przysięgam, że z perspektywy wody Listwianka wygląda o wiele korzystniej 🙂 Na takim rejsie można skosztować wody prosto z Bajkału, wydobytego przy pomocy wiadra przez kapitana statku, podziwiać zachód słońca, a także zrobić sobie selfiaka a’la scena z Titanica i przede wszystkim poznać przyjaciół, takich prawdziwych na zawsze.

Swietłana i Stas

Płynąc Statkiem z Listwianki po Bajkale bardzo zgłodnieliśmy. Powoli przepięknie zachodziło słońce, a my od południa, od czasu kiedy Giena przyniósł nam plov nic nie jedliśmy. Rozliczając rejs zapytaliśmy przy okazji Kapitana, gdzie tu można zjeść dobrą rybę na ciepło. On wtedy spojrzał na parę, która płynęła z nami statkiem i powiedział „ich zapytajcie” . Ona krągła blondynka, na rejsie najbardziej elegancko ubrana w pastelowym jasnozielonym płaszczu z elegancką broszką, pod którym miała bladoróżowy golf. On opalony, z ciemnymi włosami i zawiadiackim uśmiechem i siatką w ręku jako jedyny pił piwa przez cały rejs. Oboje usłyszeli hasło kapitana i bardzo zachęcająco zaprosili nas na wspólny spacer do restauracji. Przez drogę buzie nam się nie zamykały. My pytaliśmy o nich, oni o nas. Od razu znaleźliśmy wspólny język, mimo że oni mówili po rosyjsku, a my po polsku. Czasem wtrącaliśmy angielskie słowa, a kiedy już w ogóle nie wiedzieliśmy o co chodzi, przypomnieliśmy sobie o Vasco, naszym tłumaczu. I to był strzał w dziesiątkę, para rodzeństwa, jak się później okazało, od razu podchwyciła naszą kieszonkową zabawkę. A potem jak chcieli powiedzieć coś trudniejszego, prosili dajcie wasz „perevochik.”

Zaprowadzili nas na targ, a nie do restauracji jak myśleliśmy, do sprawdzonej kobiety, która sprzedawała głównie omule. Nie wiedzieliśmy, który rodzaj wybrać, więc dała nam popróbować. Wybraliśmy ten sam sposób wędzenia co Swietłana i Stas, a gratis otrzymaliśmy małą wędzoną rybkę, którą żywią się nerpy, czyli gołomiankę, lecz była ona bardzo słona i tłusta. Porównując do omula, nie zrobiła na nas żadnego wrażenia. Akurat ta kobieta, nie dysponowała terminalem, a my całą gotówkę przehulaliśmy na rejs statkiem. Swietłana powiedziała, że za nas zapłaci, a my oddamy jej pieniądze jak znajdziemy bankomat, bo i tak Stasowi skończyło się piwo w siatce i idą szukać monopolowego. W ten sposób ruszyliśmy dalej na wspólny spacer, bankomatu nie znaleźliśmy ale monopolowy bez problemu. Pod sklepem Swietłana i Stas zaczęli namawiać nas na alkohol. W planach mieliśmy powrót do Irkucka, więc jedno z nas musiałoby nie pić. Nie piliśmy alkoholu od wyjazdu z Polski i całą wyprawę traktowaliśmy bardziej jak pracę niż zabawę.

Ale być w Rosji i nie napić się z Rosjanami…

Jeszcze z takimi, z którymi wcale nie chcemy się rozstawać. Tak miło się rozmawia. Byliśmy bardzo głodni i chcieliśmy już siąść i zjeść kupioną rybę. Ostatecznie w sklepie dałam się namówić na piwo, więc przycupnęliśmy na plaży w jednej z altanek, których w Listwiance nie brakuje. Rzuciliśmy się na nasze omule, jednocześnie pijąc piwo i podziwiając wyjątkowo spektakularny zachód słońca nad Bajkałem. Okazało się, że był on wyjątkowy, gdyż pojawiły się ciekawe chmury, które po pewnym czasie, rozstąpiły się powodując małą, krótką burzę nad Listwianką. Pamiętamy, że była krótka chociaż nikt z nas do dziś nie jest tego pewien. Byliśmy tak zajęci rozmową, a siedzieliśmy pod daszkiem, że tak na prawdę nikt nie zmókł i nikt nie pamięta jak to wtedy było. Rozmawialiśmy o wszystkim. Byliśmy siebie ciekawi, oni nie znali żadnych Polaków, my Rosjan. Były tematy ważkie, humorystyczne i bardzo ciężkie. Jak myślę o tym spotkaniu na pierwszy plan wysuwa się pytanie Stasa jak my przeklinamy. A potem nasze pytanie o ich przekleństwa. Tego nie da się powtórzyć, nie da się opowiedzieć min Stasa, ani naśladować jego akcentu. Zrywaliśmy boki, spadaliśmy z ławek i kładliśmy się na stole ze śmiechu pod tą altanką.

 

Ludzie zaglądali nam do altanki, patrząc co tu się dzieje.

A my płakaliśmy i wyliśmy ze śmiechu do księżyca równie pięknego jak zachodzące niedawno słońce. Kocham to wspomnienie, tak jak Bajkał, Syberię i wszystkie te widoki. Jak przypominam sobie tę chwilę kąciki ust zaczynają mnie boleć prawie tak jak wtedy. Było także słuchanie muzyki, naprzemiennie rosyjskiej i polskiej, śpiewy. Swietłana ma niesamowity głos. Zresztą Stas pięknie jej wtórował.

Rozmawialiśmy o pracy, zarabianiu pieniędzy, opłatach, zakupach i swoich problemach. O naszych rodzinach i o zdrowiu. Wtedy Swietłana przyznała się, że ma remisję raka. Jest młodsza ode mnie i ma małe dziecko! Płakaliśmy razem we czwórkę. Rozmawialiśmy o historii i polityce, o Putinie i o „Kitajcach”, których Rosjanie nie lubią, a i my dopiero w Rosji zaczęliśmy nie lubić. Na zachodzie, nie sieją takich spustoszeń jak na wschodzie, poza tym nigdy nam nie przeszkadzali tak jak tu w Rosji, a potem w Turcji. Egoizm podróżniczy, rozdarcie w miejscach, gdzie należy zachować ciszę, rzucanie wszystkiego pod siebie, a nawet załatwianie się pod siebie zamiast w miejscach do tego przeznaczonych. Często proszą o pomoc, bo im  pomagać należy, choć rzadko usłyszysz dziękuję, ale oni nie pomogą Tobie, bo przecież nic nie rozumieją. Rozumieją jak im coś trzeba. Brak higieny i kultury na każdym kroku. Nie wspomnę już o wchodzeniu w kadr… Ale to długie historie i nie zrozumie ten, kto nie podróżuje po wschodzie.

Już drugi raz tego dnia pada pytanie o niszczenie „rosyjskich pamiętników”

Tym razem pytający byli bardziej przyjaźnie nastawieni, a my odpowiedź mieliśmy bardziej przemyślaną. Wiemy, że nie zmienimy i nie wytłumaczymy Rosjanom jednego wieczoru tego, czego ich uczono w szkołach i tego co od lat oglądają w telewizji. Tym bardziej, że Rosjanie mają jedną małą wadę, która bije po oczach, ale na którą my chcąc niechcąc przymykamy oko, gdyż rozumiemy przyczynę takiego stanu rzeczy. Otóż Rosjanie uważają się za wybawicieli i bohaterów II wojny ojczyźnianej. Mają żal do innych krajów, że nie obchodzą ich narodowego święta, oswobodzenia Europy od nazistów. Logicznie nie zastanawiając się nad tym dlaczego tylko oni świętują. I to jest ta mała wada. Może kiedyś, kiedy nasza znajomość się rozwinie opowiem im historie, które znam nie tyle z książek, a od osób które słyszałam od naocznych świadków tego rosyjskiego oswobodzenia, w tym przede wszystkim od moich obu babć i dziadków. Wiem jedynie tyle, że to nie Swietłana i Stas stworzyli rosyjską historię, nie oni tworzą wiadomości do mediów i ja nie zmienię ich sposobu myślenia w ciągu godziny. Nie oni są winni swoich poglądów, dlatego my nie będziemy ich winić, że myślą inaczej. Po co zresztą psuć tak uroczy wieczór rozmowami o polityce.

Tym bardziej, że to nie koniec atrakcji.

Okazuje się, że oni oboje także chcą wrócić do Irkucka ostatnią marszrutką z Listwianki. W związku z tym proponujemy im podwózkę. Na to oni, że w takim razie zapraszają nas do siebie na noc, bo Stas chce pić z Danielem wódkę. No i kierowca w końcu musi się napić. Nie wiem jak Stas chce pić wódkę, czy nawet następne piwo, bo na moich oczach licząc od tych co widziałam na rejsie statkiem wypił ich na pewno ponad 10, i nie były to piwa tak lekkie, jakie my sączyłyśmy ze Swietłaną. Potem zrobiło się zimno i poszliśmy do pobliskiego baru, gdzie pożywiliśmy się czeburakami i kolejnymi piwami. Następnie we czwórkę ruszyliśmy kamperem do Irkucka, śpiewając przez całą drogę hity z radia. Na miejscu zajechaliśmy na zakupy po następne piwa i Swietłana chciała kupić kilka rzeczy spożywczych. Wyszliśmy tylko z zakupami Swietłany. Otóż po godzinie 23:00 w Rosji w sklepach spożywczych otwartych dłużej nie można kupić alkoholu. Licencję na sprzedaż alkoholu po tej godzinie może posiadać jedynie restauracja lub bar. Rosjanie obchodzą ten przepis, dzięki temu, że w barach i restauracjach zamontowane są krany z alkoholem, głównie piwem, ale tak na prawdę są sklepami, w których można kupić podstawowe produkty spożywcze typu chleb, wędlina, konserwy, weki czy ryby. Są one traktowane w tych barach jako zakąski do alkoholu. Czyli nie są to typowe rosyjskie markety, tylko takie osiedlowe sklepiki utrzymujące się głównie w nocy, kiedy w dużych marketach zaczyna obowiązywać prohibicja. Mimo, że spożycie alkoholu w tym państwie jest najwyższe na świecie to o dziwo przepis taki istnieje. Na stacjach benzynowych sprzedaży alkoholu nie ma w ogóle nawet w dzień.


Nasi nowi znajomi zaprosili nas do siebie, przed piciem zaproponowali aby wziąć prysznic, słusznie stwierdzając, że potem nie będziemy w stanie 🙂 Swietłana nastawiła nam pranie, a Stas częstował własnoręcznie wykonanym alkoholem, jednak obawiając się czy nasze wątroby to wytrzymają, pozostaliśmy przy piwie. Częstował też rosyjskimi przysmakami do alkoholu. Tu też odmówiliśmy, nie jesteśmy fanami rybnych przekąsek. Dla nas to niejadalne. W międzyczasie rodzeństwo zabrało się za gotowanie prawdziwego rosyjskiego „borszczu”. Pomogliśmy im kroić warzywa, a Swieta nadzorowała. To był najlepszy „borszcz” ever. Bawiliśmy się świetnie do rana. Potem pierwszy raz od miesiąca spaliśmy w normalnym pokoju. Rano zjedliśmy wspólne śniadanie i ruszyliśmy dalej, pozostając w stałym kontakcie ze Stasem i Swietłaną już na zawsze.

  Artykuł powstał w ramach wyprawy Kamperem nad Bajkał, o której więcej tutaj (klik!)

    W podróży korzystaliśmy z przewodnika: [helion_ksiazka ksiegarnia=”bezdroza” ident=”bebaj5″ okladka=”181×236″ width=”500″ float=”center” opis=”1″ substring=”258″]