Za co chętnie skazalibyśmy Turków na karę chłosty i wysokie grzywny? Co jest największą wadą Turków, a co jest ich największą zaletą? Czy Turcy piją alkohol? Ile tak naprawdę mogą mieć żon? W jaki sposób Polak może dogadać się z Turkiem? Jacy naprawdę są muzułmanie?
Oczekiwania kontra rzeczywistość.
Mam zawsze pozytywne nastawienie do każdego państwa, jednak Turcja jako jedyny z odwiedzonych przeze mnie krajów popsuła to nastawienie już pierwszego dnia pobytu w Stambule. Jakby tego było mało, każdego dnia tylko utwierdzałam się w moim przekonaniu. Te wszystkie opowieści, opinie o Turkach, zasłyszane po max. 14-dniowych pobytach w kurortach i o przywiezionym nadbagażu, w postaci dodatkowych kilogramów po świetnej wyżerce na all inclusive. Te wszystkie stereotypy, te słowa Polaków… „Jedziecie do Turcji? ja bym się bała….” „ja Was nie chcę straszyć, ale …” , „ Czy wyście zwariowali? Przecież to terroryści i gwałciciele”, „ Zobaczycie oskubią Was.”
To wszystko nic. Nikt nie ostrzegał nas, że Turek jadąc autem wyrzuca przez okno butelkę po wodzie mineralnej, twierdząc, że jest za brudna, by mogła spokojnie dojechać do najbliższego śmietnika, a nawet by po wypiciu mogła dalej leżeć w jego aucie. Po wodzie, dacie wiarę?
Szybciej Turka uduszę, niż się z nim zaprzyjaźnię!
Dlatego nasze pierwsze słowo określające Turków było wulgarne i brzmiało tak: brudasy. Im dłużej byliśmy w Turcji tym bardziej upewniali nas w tym, że to prawda, a im bardziej nas upewniali, tym bardziej Turcja, przejawiała nam się jako inna bajka, coś kompletnie odklejonego od nas, czyli coś zupełnie nie dla nas. Zło konieczne, które trzeba przetrawić by dotrzeć na nagranie „Kamperem przez świat” z Discovery Channel do Gruzji, gdyż do Rosji chwilowo mieliśmy zakaz wjazdu (karencję), innej drogi lądowej nie mieliśmy na tamten moment. Jeśli do Turcji wrócić, to tylko po to by ją przejechać jak najszybciej, do następnej granicy. No może po drodze zahaczyć o Kapadocję. Na pierwszy rzut oka Stambuł, zresztą cała Turcja wyglądała bardziej europejsko niż sama Europa, dlatego bezpretensjonalnie oczekiwaliśmy od tego kraju czegoś więcej. Z całym tym syfem można by było się pogodzić w Indiach, które z niego słyną, ale od Turcji nie spodziewaliśmy się takiej ignorancji. Jeśli już czegoś się spodziewaliśmy, po przeczytanej ówcześnie literaturze, był to orient, fascynująca historia, egzotyka, świetna kuchnia i ciekawa kultura. A wyszło na to, że Turcy mieli o kulturze pojęcie, owszem ale…. zielone, tak jak o ekologii.
W miejscach, w których nocowaliśmy, na naszych oczach nagminnie robiono porządki w swoich autach, w sposób, który budził u mnie agresję. Miałam wielokrotnie dziką ochotę walnąć któremuś z liścia na otrzeźwienie, powstrzymywał mnie jedynie Daniel, słowami: „Pamiętaj, że nie jesteś u siebie”. Patrzyłam jak niejeden Turek, poleruje swoje już dawno czyste auto, sprząta w środku, zbiera śmieci do worka i na koniec wyrzuca go na plażę, który uderzając o skały pęka, a śmieci wysypują wprost do morza. Ogromny kontener stoi za jego plecami, no może czasami musiałby podejść około 50 metrów, bo trzeba Wam wiedzieć, że w Turcji śmietników wcale nie brakuje, a ten rzuca cały ten worek i odjeżdża ostentacyjnie, grając na dodatek, na cały regulator, tureckie piosenki. A my zostajemy w tym brudzie sami ze śmieciami, próbując połączyć fakty, zrozumieć, jakoś to wytłumaczyć, pojąć logikę myślenia. A może po nich sprzątać? Nie jestem przecież u siebie…
O ile takie widoki, zaskoczyły nas najpierw nad Morzem Marmara, ok ich i tylko ich morze, cieśninami „to” tak łatwo się nie przeciśnie, róbcie sobie co chcecie. To jednak nad Morzem Czarnym, Egejskim i Śródziemnym…. śmieci płyną do innych państw lub mórz , a nawet do oceanu. To niesprawiedliwe, mają aż cztery morza, prawie z każdej strony, super klimat i zero wdzięczności i szacunku do świata. Jak ich lubić? Na mój gust powinni ich karać chłostą , milionowymi grzywnami oraz uczyć kultury i ekologii od żłobka. Niepojętym dla mnie faktem jest, że Ci sami ludzie dokonują ablucji, aż pięć razy dziennie, nadużywają domestosa ( nawet w zmywarkach!), posiadają osobne obuwie do chodzenia po dworze, osobne do chodzenia po domu i uwaga, jeszcze zupełnie osobne do wchodzenia do ubikacji. A gdy już tam wejdą, to po załatwieniu, zawsze się myją. Wychodzi na to, że myją się częściej niż wyznawcy innych religii, a jednak śmieci rzucają obok śmietnika. Rozumiecie coś z tego? Bo ja do tej pory nic, a nic.
Gościnność turecka nie zna granic!
Wschód słynie z gościnności, o czym przekonałam się niejednokrotnie w Gruzji, Rosji, Ukrainie, Białorusi, Mołdawii itd. Moim zdaniem, słynący z największej gościnności Gruzini, przy Turkach mogą się schować. Gruzińska gościnność jest mocno przereklamowana, a Gruzini są coraz bardziej atencyjni i namolni. Rosjanie są bardzo gościnni ( Jacy są Rosjanie? Klik!) Turcy, oczywiście w mojej subiektywnej opinii, nie mają sobie równych. Oprócz ogromnej gościnności, są szalenie pomocni i pomagają tak, że w dzisiejszych czasach mało kto, z takim poświeceniem jest w stanie pomóc bliźniemu. Są gotowi do bohaterskich czynów, w imię przyjaźni lub dobrej gościny i dla innych dokonują rzeczy niesamowitych. Jak na ludzi wschodu są bezinteresowni, w miejscach turystycznych wiadomo mniej, ale poza turystyką bardziej niż gdziekolwiek na świecie.
Przez pół roku pobytu w Turcji przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy pokazywali nam na co ich stać. Ich czyny były automatyczne, naturalne, że ciężko było uwierzyć, że tacy ludzie jeszcze istnieją. O czym opowiadaliśmy w naszych filmach, kiedy zamknęli nas w Parku Narodowym (klik!) lub kiedy podczas pierwszego lockdownu uratował nas Mevlut (klik!) Dzielą się tym co mają najlepsze, uwielbiają pokazywać swój kraj i wszystko co mają najcenniejsze. Wybitnie dbają o swoich turystów. Nawet jak nie umieją pomóc dwoją się i troją, żeby jednak ..pomóc. Turcy wierzą, że jeśli obdarują bliźniego, Allah zwróci im to w dwójnasób. Dlatego nas obdarowywano na kilogramy. Obcy ludzie pukali do kampera i zostawiali nam np. 2 kg pomarańczy, nigdy nie chcieli w zamian nic, żadnej zapłaty. Nieliczni ucinali sobie z nami pogawędkę, jednak najczęściej zaraz uciekali. Zastanawialiśmy się dlaczego nie chcą rozmawiać, dopiero po jakimś czasie zdaliśmy sobie sprawę, że Turcy rzadko znają angielski. Więc…
Jak porozumieć się z Turkami?
Dla nas język turecki okazał się trudny. Wynikało to z faktu, że mało ćwiczyliśmy i częściej zaczynaliśmy rozmowę po angielsku. Turcy angielski rzadko znali i przez to szybko odpuszczali. Czasem przypominali sobie jakieś rosyjskie słowa, biorąc nas za Rosjan albo niemieckie i wychodził misz-masz, w którym panował kompletny chaos i nikt nic nie rozumiał.
Przełom nastąpił, kiedy gdzieś między Pammukale, a Jeziorem Salda szukaliśmy miejsca na nocleg, było już późno, gdy naszym oczom ukazała się wielka woda, jak się potem okazało, był to jakiś sztuczny zbiornik. Tam gdzie było najprościej by zostawić Groszka na nocleg, były porozstawiane namioty wędkarzy. Nie chcieliśmy robić zamieszania, ale chcieliśmy się upewnić, czy to nie jest teren prywatny i czy możemy tu przenocować. Trzeba było rozmawiać. Naprzeciw wyszli nam trzej emeryci, którzy kompletnie nic nie rozumieli. Im bardziej nie mogliśmy się dogadać, tym bardziej oni kłócili się miedzy sobą, tym większe poruszenie i tym bardziej uśmiechali się do nas, machając rękami w sposób zachęcający do rozmowy, tylko po jakiemu?!
Przypomniałam sobie o naszym translatorze Vasco, wtedy, jeszcze mieliśmy translator Vasco Mini 2, teraz korzystamy z translatora Vasco M3 (klik!) Słysząc turecki język, emeryci rozpłynęli się jak masło na patelni, które jeden z Turków już szykował na kolację dla nas. Pozostali dwaj, Necdet i Ali, zainteresowali się żywo translatorem i zaczęli nam przetłumaczać swoje całe życie i na zmianę wypytywać o nasze. Trzeci, Huseyin mimo przyklejonego uśmiechu do twarzy, był onieśmielony i sceptycznie nastawiony do nowinek technicznych, więc zajął się pichceniem świeżo złowionych ryb, na sposób turecki, czyli w mące kukurydzianej.
Ali, czyli ten w żółtych kaloszach, wręcz przeciwnie, nie wypuszczał Vasco z rąk, aż pokłócił się z Necdetem, który także miał do nas wiele pytań. Musieliśmy interweniować, kiedy była nasza kolej tłumaczenia, raz przekazywaliśmy translator Alemu, a raz Necdetowi, inaczej żaden nie chciał go oddać. Wszyscy trzej skakali koło nas, tak jak byśmy byli ich ukochanymi wnukami, które odwiedziły dziadków po latach emigracji. Organizowali krzesła, talerze, sztućce, wypytywali o wielkość i ilość ryb. Namawiali na cay, chleb i dodatki. Wszystko robili jednocześnie łowiąc ryby. Uśmiechali się i traktowali nas jak najwyższej rangi gości, brakowało jedynie czerwonego dywanu rozłożonego między ich namiotem, a naszym kamperem. Gdybyśmy o nim wspomnieli, nawet żartem, podejrzewam, że bez problemu znaleźliby coś czerwonego i położyli na piachu. Nie znali nas wcześniej, a my wcześniej nie zaznaliśmy takiej gościnności. Początkowo było nam głupio, czuliśmy się niezręcznie, że robimy kłopot, było już późno, by szukać innego noclegu, więc chcieliśmy się ulotnić do „Groszka”… Wędkarze zachowywali się tak, jakby czekali tu na nas od lat i o naszym spaniu nie chcieli nawet słyszeć, twierdząc, że w Turcji śpi się w dzień, a nie w nocy.,
Jeszcze nie dojedliśmy kolacji (przepysznej rybki), kiedy Huseyin nalał nam wina. Podejrzliwie skosztowaliśmy, gdyż wcześniejsze nasze eksperymenty z alkoholem w Turcji, to totalne niewypały. Nie dość, że alkohol w tym kraju jest drogi, to niesmaczny. A tu pycha! Ostatnio takie dobre wino piliśmy w Gruzji i nawet nie oczekiwaliśmy, że w Turcji znajdziemy wino nadające się do picia. Przypomniały nam się te wszystkie tureckie procentowe rozczarowania, począwszy od szampana, w Sylwestra i nasza dobra mina, to złej gry (klik!) kiedy jeden z Widzów poprosił by wypić jego zdrowie w Nowy Rok…. Ile myśmy w tej Turcji alkoholu wylali. Przyznaliśmy się do tego szczerze naszym towarzyszom. Huseyin, z racji tego, że miał opory przed naszym translatorem i wolał wszystko pokazywać na migi, zrobił nam przedstawienie a’la kalambury. Pokazywał jak sadził winorośl, doglądał, podlewał, zbierał winogrona własnymi rękami, następnie udeptywał własnymi nogami, a później pił i masował się po bardziej piwnym, niż winnym brzuszku z wielkim rozmarzeniem.
Zrywaliśmy z niego boki, atmosfera wyraźnie się rozluźniła, w końcu Huseyin poprosił o instrukcję używania translatora i przetłumaczył nam pytanie „ kto pije więcej alkoholu Polacy czy Rosjanie?” Turcy śmiali się do rozpuku, zresztą my też. Skoro takie zagranie, ośmieleni winem, my także zadaliśmy od dawna nurtujące nas pytanie” Ile macie żon?” i czy to prawda, że mogą mieć ich kilka. Czytaliśmy, że islam dopuszcza wielożeństwo, ale czy jest to praktykowane w Turcji? Emeryci zaczęli nas wkręcać i liczyć na palcach, ostatecznie przyznali, że mają po jednej żonie i posiadanie większej ilości jest od dawna zabronione w ich kraju. Jednak jakby można było mieć więcej, to oni bardzo dziękują, po jednej im wystarczy. I znowu śmialiśmy się do łez. To był miły i smaczny wieczór, w przemiłym towarzystwie.
Następnego dnia rano wędkarze nerwowo krzątali się koło naszego kampera, nie chcąc nas budzić ale usilnie widać było przez okno, że coś od nas chcą. W końcu zapukał Ali i pokazał na migi, że potrzebuje naszego translatora. Staruszek w najweselszych kaloszach, jakie widziałam w życiu, przetłumaczył, że muszą wracać do miasta, wcześniej niż myśleli, chcieli nam bardzo podziękować za towarzystwo i zapytać czy nic nam nie trzeba. Udało mi się w rewanżu zaprosić ich jeszcze na szybką kawę i ciastko, bo Panowie nie wiedzieć kiedy, byli spakowani i już po śniadaniu. Na odchodne Necdet zarządził wymianę numerami telefonów, a Huseyin wręczył nam cztery świeżutkie, wypatroszone ryby, po czym zwrócił się do Alego o oddanie translatora, ten spuścił oczy w dół i z niechęcią oddał urządzenie. Huseyin przetłumaczył: „Ryba tylko w mące kukurydzianej, pamiętajcie!” Gdyby nie translator Vasco, wieczór zapewne spędzilibyśmy w kamperze zdobywając wiedzę o Turkach z przewodników, bo nasz Internet nad zalewem nie miał zasięgu. Dzięki ogromnej gościnności trzech wędkarzy, zupełnie spontanicznie spędziliśmy cudowny wieczór. Jedna noc z lokalsami dała nam dużo więcej niż przeczytane dotąd przewodniki. Mało tego, bardzo polubiliśmy tych trzech rozkosznych staruszków i zaczęliśmy się zastanawiać czy wszyscy Turcy tacy są? Poczuliśmy niedosyt i chęć poznania większej ilości tubylców, postanowiliśmy, że częściej będziemy zagadywać Tuków po turecku i odtąd angielskiego będziemy używać w ostateczności. Podczas tego wieczoru dowiedzieliśmy się dużo o ich kraju i o samych Turkach, poznaliśmy nowe tureckie słowa i słynne tureckie gesty zobaczyliśmy na żywo, pośmialiśmy się i co najważniejsze, odzyskaliśmy wiarę, że Turcy jednak nadają się na przyjaciół.
Jacy naprawdę są Turcy?
Z każdym miesiącem spędzonym w Turcji, z każdym Turkiem poznanym na naszej drodze, odkrywałam jak bardzo są podobni do nas, do Polaków. To bardzo rodzinni i jak na południowców bardzo pracowici ludzie. Ogromni patrioci, ludzie honoru. Ale też, jak Polacy bardzo dumni, krytykujący wszystkich naokoło, a mający problem z krytyką ich samych. Nawet z tymi śmieciami, w naszym kraju dalej jest mnóstwo ludzi, którzy czynią podobnie. Jednak Turcy są bardziej wyluzowani niż Polacy, żyją wolniej i bardziej umieją tym życiem się cieszyć. I taką lekcję przyjęliśmy w Turcji z pokorą, o czym świadczy vanlifowy kryzys, który w Turcji przeżyliśmy (kilk!) To właśnie dzięki Turkom przypomnieliśmy sobie co jest w życiu dla nas najważniejsze i odświeżyliśmy nasz system wartości.
W Turkach jest coś takiego, co ciągnie jak magnes, coś co sprawia, że kiedy rozmawiamy, zagina się czasoprzestrzeń. To coś, to jest po prostu dobroć i otwartość. Po spędzonym czasie w towarzystwie Turków, czułam się jak po weekendowej sesji jogi z medytacją. Udzielał mi się ich spokój, szczerość i poczucie humoru. Przesiąkałam dobrem i pozytywnym nastawieniem do życia, które z powodu lęków często gubiłam. Uwielbiam ich narodowy sport, jakim jest piknikowanie, kontemplacja wspaniałej natury czy szumu fal i objadanie się tureckimi specjałami. Nie miałam wyjścia, w końcu dałam się ponieść tureckiej gościnności i zakochałam się w tureckiej kuchni i ich herbacie. Tęsknię za ich południowym stylem życia, tęsknię za nimi, a bez Turków herbata nie smakuje już tak samo.
Tęsknię za kłótniami o pomarańcze i cytryny, znoszone kilogramami do kampera i ucieczkami przed zapłatą. Musicie wiedzieć, że tureckie owoce i warzywa są uznawane za najlepsze na świecie, są w Turcji bardzo tanie, a ich jakość jest warta największej ceny. Tęsknię za zagadywaczami i wypytywaczami. Turcy uwielbiają żyć życiem innych ludzi i tak jak Polacy lubią sobie dopowiedzieć. Tęsknię za krytyką naszego przyjaciela Mevluta, że wszystko co kupiliśmy w Turcji było za drogie i w ogóle wszystko kupiliśmy złe, no może oprócz dywanu, bo to tradycyjny wyrób, ale za drogi, on by kupił taniej….Albo nasz inny turecki przyjaciel, śmiał się z nas jak łowimy ryby i wygrażał się, ze musi nam pokazać jak to się robi. Jeśli miałabym wybrać, gdzie najbardziej chciałabym wrócić, nie wybrałabym miejsca, wybrałabym ludzi, najlepszych przyjaciół, jakimi okazali się dla mnie Turcy.
P.S. Oczywiście na ziemi niczyjej, bym mogła bez obaw, strzelić w każdej chwili jakiegoś Turka z liścia, jakby fikał ze śmieciami 😀
cudne są te wasze opowieści
dzięki wam i waszym filmom zainspirowaliście
nas do kupna wyciskarki i picia soków
jedziemy do Turcji we wrześniu na 2 miesiące i zabieramy wyciskarkę i będziemy pić soki tak jak Wy.
dziękujemy
Pijcie na zdrowie 🙂 Życzymy udanego pobytu w Turcji!